Dziewięć dni tygodnia 8/9 Dzień Drugi


1 października 2006 - niedziela, wieczór. Po raz pierwszy w życiu – przynajmniej na ile tego jestem świadoma – przeżywam prawdziwy napad lęku. Dzieje się to w drodze na mszę, trzy metry od bezpiecznej ściany kościoła. Lęk naprawdę opanowuje człowieka: rozum i wola są bezradne, zaanektowane przez coś jakby zewnętrznego – niezrozumiały lęk. Zatrważające, ale i ciekawe doświadczenie. Chcę zrozumieć istotę tego zjawiska. Wysiłek woli tu chyba nie wystarczy. A może to przejaw jej słabości? Czyżby moje różne życiowe uniki były przejawem wrodzonej lękliwości? A może to zachęta do pokory: uznać swoją słabość i w niej doskonalić swą moc?



Pan Przyjacielem moim.
LIST DO ŻYCIA
8.



Ta moja depresja to po prostu kolejny ciemny już nie tunel, czy korytarz, lecz kanał, z którego nie ma wyjścia, poza marszem do przodu, pewnie w jeszcze ciemniejszy mrok [Alice]. Jedyne 3 rzeczy, które mogę robić „bezboleśnie”, to: przeżywać swój stan udręczenia, modlić się i pracować. Każdy „skok w bok” (w rozrywkę, w życie towarzyskie) wywołuje „ból”. Wywołuje go swoją powierzchownością i nieistotnością. Rozmowa z psychiatrą też przynosi podobny „ból”: nie dotyka    istoty rzeczy. Mówimy o symptomach, a nie o  sensie  moich obecnych doświadczeń. Wszystko, co nie dotyka  sensu - boli.


Pamiętam, że podobnie czułam się w 1974-1975, na początku pierwszego nawrócenia. Czyżby „powtórka z rozrywki”? Pamiętam, że 30 lat temu, po tamtym wygnaniu w ciemność, dane mi było „zobaczyć światło”, a całą moją istotę ogarnęło dobro, które emanując ze mnie, połączyło mnie z całym wszechświatem [Świadectwo]. Pamięć tamtego wydarzenia niesie nadzieję, że być może obecna mroczna alienacja skończy się podobnie. Być może nie tak samo – jak mogę wnioskować – ale jednak jakimś rodzajem wyzwolenia. Amen. Amen. Amen.


*


WYTRZYMAĆ BEZ LEKÓW ANTYDEPRESYJNYCH DO KOŃCA TEGO TYGODNIA! - PRZEŻYWAĆ TEN CZAS SENSOWNIE. DOTKNĄĆ SENSU! - WIEM, ŻE JESTEM W TWOJEJ DŁONI, PANIE!


*


Od południa do obiadu pracuję w piwnicy („porządkowanie” podświadomości? sumienia?). Moja piwnica to graciarnia i archiwum po mojej upadłej firmie. Nie mogłam patrzeć na te sprzęty i dokumenty. Teraz mogę. I robię w nich porządek. Porządkuję – również wewnętrznie – grzechy czasu prowadzenia firmy.


Piszę o firmie, a (podświadomie?) chce mi się pisać: SOLIDARNOŚĆ. Archiwum SOLIDARNOŚCI, grzechy SOLIDARNOŚCI. Czyżbym nieświadomie (podświadomie) czuła, że tamten czas moich zaangażowań też wymaga przewartościowania? Może – niezależnie od tego, co wyprawiają obecnie politycy – wewnętrznie, w sobie, buduję IV Rzeczpospolitą? Panie, przemień świat – i zacznij ode mnie. Amen.


*


Pokonać depresję i lęk – bez środków antydepresyjnych? Ja swoją mocą (a już na pewno nie siłą woli) – tego nie zrobię. Na razie „płynę” od dnia do dnia. Tak, Panie – raz jeszcze proszę Cię o uzdrowienie mnie z mojej słabości, o wyzwolenie mnie z mego udręczenia. Amen.


*


Znowu tężenie mięśni – szczególnie nóg. Chód staje się niepewny, niepłynny. Palce u nóg napinają się w skurczu, tak, jakby chciały „przyczepić” ciało do „bezpiecznego” podłoża. W pierwszej połowie roku zmagałam się z zaburzeniem mowy i pamięci – w drugiej połowie roku problemy przeniosły się do drugiej połowy ciała, na jego drugi biegun, do nóg.


*


CIAŁO: ciekawe, jak od śmierci Mamy konsekwentnie kierujesz moją uwagę na cielesność, Panie. Sensacje, które aktualnie przeżywam (niezależnie jakie jest ich źródło) – też kierują mnie ku ciału.


*


Ile mogłam mieć lat, kiedy po raz pierwszy odczułam dziwną sensację w ciele? Mam na myśli drżenie, czy coś podobnego. Byłam wtedy jeszcze w szkole podstawowej. Wtedy chodziło o twarz. Czułam rodzaj drżenia w całej twarzy. Wtedy też była noc – albo bardzo późny wieczór. Po raz pierwszy odczuwałam takie dziwne uczucie. Na całej twarzy. Tak, jakby nałożono mi maskę, całą utkaną z drżenia. Lekarz na pogotowiu orzekł, że to nerwica i przepisał relanium, które od razu pomogło. Czy to wtedy nauczyłam się uciekać (robić uniki) w relanium? W szkole średniej było chyba elenium – uciekałam w ten sposób przed problemami z domem, z rodzicami, ze sobą. Studia i później – zawsze nosiłam przy sobie relanium, do którego „uciekałam”, gdy tylko zaczynałam się czuć „dziwnie”. Nigdy nie zażywałam go non-stop, nawykowo. Tylko w sytuacjach „podbramkowych” i to raz na jakiś czas. Miałam całe miesiące lub nawet lata bez potrzeby takiej podpórki. A porcje, które przyjmowałam, były – według mnie – śmiesznie małe: tabletka 5mg (lub nawet 2mg) – dzielona na czworo. Jeśli efekt był niezadowalający, wtedy „dobierałam” następną ćwiartkę. Jednak wpadałam w przestrach, gdy wydawało mi się, że nie mam przy sobie tabletek relanium. Nie można tej sytuacji nazwać inaczej: to było (to jest!) uzależnienie.


Od kwietnia/maja tego roku relanium nie zażywam. Zasadniczo jednak jedynie „odstawiłam” je – piszę to słowo w cudzysłowie, gdyż nie potrafiłam relanium wyrzucić. Musi (musi?) być w torebce na wszelki wypadek. Chociaż w ostatnich miesiącach (od wczesnej wiosny) tak jakby mi już nie pomagało. Ciekawe: na przestrzeni lat podobnie odchodziły ode mnie inne uzależnienia – na przykład kawa, a nawet herbata. A wcześniej alkohol. A jeszcze wcześniej – papierosy. CIEKAWE! [Rzuciło mnie palenie]


Prawda o mnie, którą znam od dawna: ja się dość łatwo (śmiało: bardzo łatwo) uzależniam (i to na różne sposoby). Chciałabym znaleźć w sobie taką siłę woli, żeby wyrzucić cały zapas relanium. I dobrze [spokojnie] żyć – bez niego!


*


Słabość nóg – to było zawsze. Silne ręce, słabe nogi. I ten lęk – od dzieciństwa – przed oderwaniem się od podłoża (od ziemi): lęk przed skakaniem przez skakankę, lęk przed skakaniem w klasy, lęk przed skokami na lekcjach gimnastyki (przewroty, kozioł, skrzynia), lęk przed chodzeniem po równoważni (nawet najniższej). Lęk przed pływaniem (woda ma swoją „wysokość”, a grunt jest gdzieś „głęboko”, „daleko”).


I to niejasne wspomnienie z dzieciństwa: czy ja się topiłam? W rzece podczas wakacji spędzanych u krewnych, kiedy byłam tam sama, bez rodziców? Pamiętam wrażenie: jestem sama, bez opieki (bez asekuracji!), jestem pod wodą, widzę przepływającą nade mną kłodę, której się czepiam rękami i dzięki temu wydostaję się na powierzchnię, a potem dostaję się do brzegu. I to wrażenie: nikt z obecnych tego nie zauważył. A stało się to dlatego, że nie było tam moich rodziców. Z nimi byłabym bezpieczna. Asekurowana. Nie potrafię ocenić tego wspomnienia: fakt? sen? fantazja?


*


Rozmyślam o Matce X. O tym wszystkim, co – w mojej ocenie – jej zawdzięczam, i o tych wszystkich jej błędach, które – mam nadzieję słusznie – spostrzegłam. Zastanawiam się nad jej postawą wobec mającej się jutro rozpocząć specjalnej wizytacji apostolskiej w X.


*


Pismo Święte o ślepych przewodnikach: słuchajcie, co wam mówią, ale czynów ich nie naśladujcie! Amen.


*


Psychika: funkcja ciała i duszy. Pneuma: funkcja ziemi i nieba? Oba te pojęcia wydają mi się zbliżone: żadne z nich wydaje się nie istnieć samodzielnie (są jakby „pomiędzy”). Psychika została już chyba dobrze opisana. Ale czy podobnie dobrze została przez naukę opisana PNEUMA? Pneuma jako pewnego rodzaju środowisko, łącznik pomiędzy... Człowiekiem a duchem? Człowiekiem z ciałem i duszą. Duszą, która jest czym innym niż psychika. Duszą, którą nazywają formą ciała. Duszą z jej władzami – umysłem i wolą (może też pamięcią).


PNEUMA byłaby tym łącznikiem między całym człowiekiem a całym światem duchowym (w tym Bogiem, Stwórcą, ale również innymi duchami – dobrymi i złymi). PNEUMA byłaby środowiskiem spotkania całego człowieka (z ciałem i duszą) z duchami. Byłoby to środowisko oddane człowiekowi w zarząd (być może w sposób szczególny w odniesieniu do osób charyzmatycznych) – człowiek decydowałby w swej rozumnej wolności, komu (jakim duchom, którym duchom) udostępni to środowisko na spotkanie i dialog. W sposób szczególny – jak mi się wydaje – należy ten teren oddać Najwyższemu: Duchowi Świętemu! Trzeciemu, który Sam łączy Dwóch – Ojca i Syna, Pierwszego i Pierworodnego, Blask i Odblask. Amen!


*


LĘK PRZESTRZENI: lęk przed samodzielnością? lęk przed brakiem rodzicielskiej asekuracji? lęk przed dorosłością? (i pisze to 54-letnia baba! - 54-letnie dziewczątko?). Nie ma już mojej Mamy, której obecność (sama obecność) jeszcze w ostatnich tygodniach jej życia dawała mi poczucie bezpieczeństwa. Nie ma Matki X, z którą rozmowy dawały mi poczucie bezpieczeństwa na drodze duchowej, którą przyszło mi iść. Nie ma kierownika duchowego, ani stałego spowiednika – w ścisłym tego słowa znaczeniu [Dominicanus]. JESTEM SAMA wobec PUSTEGO NIEBA. Lęk przed tą pustą przestrzenią? Nikogo, na kim można by się oprzeć. Poza „prostą linią prawdy” (BÓG JEST), poza „cienką niteczką wiary” (JESTEM W KOŚCIELE).


*


Swoje cierpienia obecnego czasu (postawiłam sobie granicę do niedzieli 22 października włącznie) poświęcam w intencji Matki X. Ale też każdej z Sióstr z X. Modlę się o dobro dla Matki X i każdej z Sióstr. Jednak uważam, że obecna w X struktura błędów i nieprawości powinna runąć. W tej strukturze – jak mi się wydaje – żadna z nich nie „dojdzie” do tego dobra. Przez obecną strukturę – to dobro nie dojdzie do żadnej z nich. Za dużo samowoli i bałaganu, błędów i nieprawości.


*


Dzisiaj znowu od rana napad mojej „tężyczki” - stężałe ciało. Jest co ofiarować. NA SZCZĘŚCIE!


*


Płynę przez czas, unieruchomiona w przestrzeni. Dotykam WIECZNOŚCI?


*


Swój osobisty żal do Matki X wylałam na papier 2-3 lata temu. Pisałam do niej jako do przewodnika duchowego, który zawiódł. List kończyłam zapytaniem, co mam teraz robić. Postawiłam pewne diagnozy dotyczące kondycji X i bronię swoich hipotez, choć zdaję sobie sprawę, że – choć tego nie chcę – mogę być w błędzie. Życie pokaże. [W poszukiwaniu odnalezionego czasu]


*


Bardzo osłabłam. Wszystko we mnie drży. Sprawy X bardziej mnie bolą niż bankructwo. W ręce Twoje, Panie, powierzam ducha mego.


Tekst notki pochodzi z dawnych zapisków z dni

18/19 października 2006

następny: LIST DO ŻYCIA 9
poprzedni: LIST DO ŻYCIA 7


.