Ktoś
mówi z uznaniem, że jestem mądra, a potem traktuje mnie jak
głupka. Ktoś inny mówi, że jestem dobra, a potem kusi mnie do
zła. I co robić z takimi ludźmi? Inni z kolei, a tych to są już
całe zastępy, kiedy po latach niewidzenia gdzieś przypadkiem na
mnie wpadną, mówią, że tak się cieszą, że mnie widzą, że
zadzwonią, napiszą, skontaktują się, że koniecznie musimy się
spotkać, a potem na amen przepadają, odpływają w milczenie. I jak
traktować poważnie czyjeś słowa?
*
Na
dobrą sprawę, a może na złą, ja też swojego słowa nie
dotrzymałam. Rok temu uroczyście oznajmiłam, że rozstaję się z
tym miejscem [Witaj smutku], a teraz piszę tutaj znowu. Może
dzieje się tak dlatego, że latem podreperowała mi się nieco
depresja, więc zanim przyjdzie jesień, wydaję z siebie głos? A
może dlatego, że zaczęłam na poważnie przeglądać i porządkować
około 300 tekstów, które od roku 2007 do roku 2017 tutaj zamieściłam, a
porządkując stwierdzam, że warto niektóre z nich spróbować
przypomnieć dawnym czytelnikom, a ewentualnym czytelnikom nowym –
zareklamować.
Dlaczego?
Ponieważ są po prostu dobre, a niektóre nawet bardzo, wystarczy
tylko wśród nich dobrze poszperać. Że jestem nieskromna? Bo ja
wiem? Może jedynie sprawiedliwa, wzorem mojej rodzicielki, która
często zachęcała gości do konsumpcji postawionych na stole dań
słowami: - Jedzcie, jedzcie. To jest bardzo dobre, sama to zrobiłam.
- I tak rzeczywiście było, a pisałam o tym już kiedyś, bardzo
dawno, na samym początku [Patrz mi w oczy, kiedy mówię].
*
A
więc: porządkuję swoje opowiastki z ostatnich ponad dziesięciu
lat. A robię tak dlatego, że jak napisałam innym razem [Cztery klasztory i jeden apostata], jakieś pięć lat temu przypomniał
sobie o mnie klasztor X, o którym ja nie zapomniałam, i który dość
często wspominałam w swoich tekstach: [Być mniszką],
[Dominicanus], [Kuchnia polska], [Myślę sobie],
[Wszystkie stworzenia].
W
innym dawnym tekście [Panta rhei], gdybym chciała go obecnie
zaktualizować, mógłby znaleźć się wspomniany wyżej mój kuzyn
apostata, który w międzyczasie tak jak ze wspólnoty Kościoła,
tak samo wypisał się z mojego życia, tłumacząc, że ja idę
swoją drogą, a on swoją, chociaż nie jestem pewna czy nie poszło
o polar, który od kogoś z rodziny dostał za darmo, a potem
odsprzedał mi za dwieście złotych.
Z
kolei wspomniany innym razem mój znajomy Ha, który od kilku lat
zjawiał się dzień przed Bożym Narodzeniem - z własnej inicjatywy
- na wigilijny lunch, a potem również na paschalną herbatkę w
Wielką Sobotę, przestał w ogóle odzywać się, chociaż zawsze
miał tyle do powiedzenia o egzotycznym przyjacielu [Lunch wigilijny], a
potem także o nowej egzotycznej przyjaciółce, którą zresztą w
międzyczasie dość blisko poznałam, i której sekundowałam w
przymiarkach Ha do małżeństwa, które potem zawisły w próżni.
Jeśli już nie chciał mówić o tym ostatnim, mógł mi nadal
opowiadać na przykład o nowym pomyśle na doktorat, którego
pisanie rozpoczął w obcym kraju, i który nie ma już nic wspólnego
z Beatlesami, albo o przygotowaniach do nowego koncertu, który
niedawno miał miejsce w naszym mieście. Przede wszystkim jednak
chętnie dowiedziałabym się o tym, jak rozwinęła się jego
relacja z – Przyjacielem.
Do
notki przypominającej, że wszystko płynie mogłabym dodać jeszcze
coś o [Vivienne]. Okazało się bowiem podczas przeglądania
dawnych opowiastek, że zapomniałam, jak brzmiało dobre
anglosaskie nazwisko tamtej dziewczyny, co oznacza, że teraz mogę nie mieć już żadnej szansy na odnalezienie jej. I myślę sobie, że
dobrze robię spisując te różne wspomnienia, bo przecież na dobrą
sprawę mogę wkrótce zapomnieć, że jakakolwiek osoba o takim
imieniu kiedykolwiek przewinęła się przez moje życie [Co z tym zrobić, czyli dylemat, albo analiza sytuacji].
Nawet
tak ważne dla mnie wakacje ramię w ramię z moją przyjaciółką z internetu zmieniły swój charakter, ze względu na ogrom
obowiązków, które spadły na jej barki, i chociaż spędziłyśmy
razem bardzo dużo czasu tego lata, jak zawsze rozpiętego między
morzem i górami, to jednak był to dla nas obu czas wypełniony
przede wszystkim pracą, a jeśli kiedyś zbiorę się do jego
opisania, notkę pewnie zatytułuję - „Matka polka galopka”.
Wspomniany cykl zatrzymał się więc na notce zeszłorocznej, którą
potem uzupełniłam jeszcze ostatnimi zdjęciami suki S. [Sześć i pół, albo pieskie życie].
*
Jak
napisałam wcześniej, porządkuję opowiastki, ponieważ przypomniał
sobie o mnie klasztor X, i być może w tym klasztorze ktoś
przypomniał sobie, że wiele lat temu, do poprzedniej przełożonej,
czyli matki, czyli ksieni - przez kilka lat przysyłałam częste i
długie listy. Może nawet zachowały się one w jakimś klasztornym
archiwum X. Jedna z sióstr nie tak dawno spytała mnie wprost o
pisanie, mówiąc, że wie, że kiedyś dużo pisałam, na co
odpowiedziałam, że teraz nie piszę. Po jakimś czasie przypomniało
mi się, że przecież jednak piszę, chociaż inaczej niż wtedy.
Przy innej okazji wspomniałam więc, że kiedy przestałam pisać do
Matki X, zaczęłam produkować się w internecie [W poszukiwaniu odnalezionego czasu]. Ostatnio
pomyślałam sobie - bo tamto pytanie o pisanie nie dawało mi
spokoju - że przedstawię owej siostrze kilka wybranych tekstów z
bloga, takich bardziej świętych, na przykład [pocztówki z poczekalni], no i oczywiście tych, w których wspominam klasztor
X. I tak zaczęło się porządkowanie opowiastek, do których od
dawna nie zaglądałam.
A więc
porządkuję dawne opowieści, a porządkując zaglądam nieraz do
wersji oryginalnej, tutaj w salon24.pl nadal zapisanej, na przykład
w celu ustalenia daty publikacji. Tak więc chociaż pożegnałam się
rok temu, piszę znowu po to, żebym mogła nadal korzystać z
dawnych wpisów, i żeby nikt na razie nie kasował mojego
bloga z tego powodu, że nic nie piszę. No.
08.09.2018
.