Ja
napisałam ten tekst. - Co więcej, ja napisałam go specjalnie na
potrzeby Th'Republic of Poets. Nie pozwoliłam jednak, żeby
już na wstępie, w pierwszym czy drugim zdaniu oznajmującym, w
którym oznajmiam wszem i wobec o swoim autorstwie, orzeczenie
wchłonęło podmiot, czyli – mnie! Oczywiście mogłam oznajmić
to samo nieco krócej i skromniej, rezygnując z wybijania swojego
„ja” na pierwsze miejsce w zdaniu. Byłoby to sformułowanie
bardziej naturalne dla języka polskiego, w którym podmiot domyślny
odgadywany jest z formy czasownika pełniącego rolę orzeczenia.
1.
Zgodnie
z tradycyjną polską składnią wykonawca pozostaje ukryty w
działaniu, ja pozostaję ukryta w napisałam, podmiot
chowa się w orzeczeniu. Jeżeli język odzwierciedla sposób
myślenia jego rodzimych użytkowników, czy w takim razie powyższe
byłoby przejawem naszej narodowej mentalności, w której nakaz
wykonania pracy dominuje nad potrzebami wykonawcy? Czy mielibyśmy do
czynienia z prymatem działania nad osobą? Aktywności nad
refleksją? Bo niby z jednej strony lubimy na różne sposoby
podkreślać swój indywidualizm, ale z drugiej strony – czy
potrafimy prawdziwie zadbać o siebie samych?
Inaczej
dzieje się na przykład w języku angielskim, w którym standardowa
poprawność wypowiedzi oznajmującej wymaga wykazania podmiotu,
czyli wykonawcy czynności, i umieszczenia go na pierwszej -
najbardziej eksponowanej - pozycji w zdaniu: „I wrote this text”.
Co więcej, jednoliterowe angielskie „ja” będę zawsze pisać
wielką literą, również w środku zdania, w którym chcę coś
światu oznajmić o sobie.
Pozostałe
angielskie zaimki osobowe - na przykład „ty” czy „on” - poza
początkiem zdania nie doczekają się dużej litery, z jedynym
wyjątkiem, gdy będą odnosić się do Boga, a i to nie zawsze
będzie miało miejsce. Ktoś, kto nie nosi w sobie szacunku dla
Stwórcy, nie będzie musiał w zaimkach („Ty”, „On”) używać
dużych liter pisząc po angielsku - a więc również po angielsku
myśląc - o Absolucie. O sobie natomiast pewnie zawsze pomyśli z
dużej litery, jeśli nosi w sobie przynajmniej szacunek dla
obowiązującej pisowni omawianego języka, no i jeśli nie jest
e.e.cummingsem [1].
2.
Użycie
wielkiej litery w angielskim zaimku pierwszej osoby liczby
pojedynczej („I”/„ja”) etymologicznie wyprowadza się
najpierw z praindoeuropejskiego ego(m), poprzez pragermańskie
ekan, a później poprzez staroangielskie ic, które w
XII wieku zostało skrócone do małej litery i. Wielką literą
zaimek ten zaczęto zapisywać w manuskryptach datowanych na połowę
wieku XIII, w celu lepszego wyróżnienia tego jednoliterowego wyrazu
[2].
Ciekawe,
czy wprowadzona wówczas praktyka ortograficzna nie miała jednak
źródła w mentalności ówczesnych rodzimych użytkowników języka
staroangielskiego, czyli średniowiecznych native speakers,
dla których nie do pomyślenia było wyrażanie siebie poprzez małą
niepozorną literkę „i”? Jeśli mylę się, a więc jeśli
powodem było rzeczywiście jedynie zapewnienie czytelności
ówczesnych rękopisów, to nie jest wykluczone, że późniejsze
eksponowanie własnej osoby przez mówienie o sobie z dużej litery
– do tego na początku zdania! - wykształciło w narodzie
posługującym się takim językiem poczucie podmiotowości, o którym
traktuje obecny tekst.
Swego
czasu zastanowiło mnie również, że współczesny dzień pracy
narodu, którego członkowie od wieków mówią o sobie z dużej
litery, tradycyjnie odmierzany jest czasem posiłków: jest czas na
śniadanie i poranną kawę, jest czas na lunch i popołudniową
herbatę, jest czas na spokojną kolację, pomiędzy które zgrabnie
wplatają się obowiązki dnia. Polak natomiast pracować będzie do
upadłego, dopóki praca nie zostanie zakończona, zapominając o
porach posiłków, o koniecznych przerwach i regeneracji sił,
najwyżej przegryzając coś w biegu. Polak tak jest pochłonięty
pracą, jak podmiot w polskim zdaniu pochłaniany jest przez
orzeczenie.
3.
I oto
mój tekst został zaprezentowany czytelnikom bloga! - Kto tego
dokonał, nie wiemy. Pewnie ktoś, kto ma dostęp do tego bloga, ale
kto konkretnie? Z podanego zdania nie dowiadujemy się niczego o
wykonawcy, nie poznajemy aktywnego podmiotu opisanej czynności.
Wyeksponowaniu natomiast uległ jej bierny przedmiot, czyli – tekst
i jego prezentacja. Używając w powyższym zdaniu strony biernej
położyłam nacisk na wykonaną czynność, na zaistniały fakt, z
pominięciem wykonawcy.
Zastanawiające,
że rodzimi użytkownicy języka angielskiego, tak pewni swojej
podmiotowości, nie eksponują jej nachalnie, a wręcz potrafią ją
ukryć w częstszym niż w języku polskim stosowaniu zdań w stronie
biernej. „The text is presented to the blog readers”. - powiedzą.
Pomyślmy jednak przez chwilę: z iloma faktycznymi przedmiotami
czynności (częściej nazywanymi dopełnieniami orzeczenia)
mamy do czynienia w opisywanej sytuacji?
Jest
tekst i są czytelnicy. Jest przedmiot bliższy
(tekst) i przedmiot dalszy (czytelnicy). Tekst znajduje się
bliżej wykonawcy czynności, wykonawca trzyma go niejako w ręce.
Czytelnicy znajdują się dalej, w pewnej odległości, wykonawca
dopiero do nich - w ten czy inny sposób - dotrze z tekstem. Kiedy to
się stanie, możemy wyrazić to po angielsku tak, jak powiedzieliśmy
wyżej, stawiając – podobnie jak w języku polskim - bliski
przedmiot prezentacji („the text”) na eksponowanej pierwszej
pozycji w zdaniu. Możemy jednak również wyeksponować bardziej
odległy przedmiot wykonywanej czynności, do którego kierowana jest
prezentacja, czyli czytelników („the blog readers”), stawiając
ich na miejscu podmiotu w stronie biernej: „The blog readers are
presented with the text”.
W
języku polskim podobne konstrukcje, mające za podmiot w stronie
biernej odbiorcę czynności, a więc najczęściej osobę, a nie
rzecz, występują o wiele rzadziej niż w języku angielskim. Co
więcej, w sytuacji, kiedy można użyć obu form, język angielski
zdecydowanie wyróżnia tę drugą konstrukcję, z „czytelnikami”,
a nie z „tekstem” w roli głównej. Chociaż dla polskiego ucha
brzmi ona dziwnie, w języku angielskim ma pierwszeństwo użycia.
Skoro bowiem mam do wyboru pomiędzy przedmiotem czynności będącym
osobą, a przedmiotem czynności będącym rzeczą, na pozycję
podmiotu wynoszę człowieka, a nie rzecz!
4.
Mogłabym
przytoczyć jeszcze inne przykłady skłaniające do refleksji nad
poczuciem własnej podmiotowości oraz - co ważne! - nad poczuciem
szacunku dla podmiotowości rozmówcy, które przychodzą mi na myśl,
kiedy moim rodakom pragnącym poznać język angielski wyjaśniam
zasady funkcjonowania tej obcej mowy, ale ponieważ właśnie
spełniłam regulaminowy wymóg I Festiwalu Poezji i Form Sieciujących dotyczący wypełnienia tekstem przynajmniej
trzech stron w formacie A-4, ograniczę się do podanych powyżej.
Żeby nie było wątpliwości: ja to zrobię, ja się ograniczę, ja.
Dla ciebie, czytelniku to zrobię, dla ciebie – żebyś ty nie
znużył się zbytnio czytaniem, ty.
17.03.2013
.