Była
to bardzo śmieszna historia, i chociaż jej nie pamiętam, to nadal
po latach szeroko uśmiecham się na samo wspomnienie rozweselenia, w
które mnie wprowadziła. Prawdę powiedziawszy, coraz więcej
podobnie śmiesznych dawnych historii oraz historyjek rozbawia mnie
szczerze, mimo że ich zabawnych szczegółów nie jestem już w
stanie odtworzyć. Kto mnie zna i rozumie, śmieje się wtedy razem
ze mną, na samo moje oświadczenie, że znam bardzo zabawną
historię, uzupełnione natychmiastowym wyjaśnieniem, że nie mogę
jej opowiedzieć, bo jej po prostu nie pamiętam.
*
Na
początku siedemdziesiątych lat ubiegłego wieku świat przez pewien
czas pasjonował się historią 横井庄, sierżanta japońskiej cesarskiej armii z
czasów światowej wojny nr 2, odnalezionego w tropikalnych lasach na
jednej z wysp na oceanie zwanym spokojnym, w których ukrywał się
przez ponad ćwierć wieku w przekonaniu, jak wtedy informowano, że
wojna jeszcze trwa. Jako dobry żołnierz japońskiej cesarskiej
mości wiedział, że nie może poddać się amerykańskim
żołnierzom, którzy odbili wyspę z rąk okupujących ją rodaków
naszego sierżanta.
Przez
wszystkie lata spędzone w ukryciu mieszkał w jamie wykopanej w
ziemi, w nocy polował na pożywienie, natomiast ubranie i pościel
wyrabiał z roślin rosnących w dżungli. Przez długi czas
utrzymywał kontakt z dwoma innymi japońskimi żołnierzami
ukrywającymi się z tych samych powodów w tej samej okolicy. Po ich
śmierci ostatnie osiem lat przeżył w całkowitej samotności.
Odkryty
został przypadkiem przez dwóch miejscowych wieśniaków, którzy
wybrali się do dżungli na połów krewetek w pobliskiej rzece.
Obawiając się o swoje życie zaatakował wieśniaków, którym
udało się jednak obezwładnić sierżanta i doprowadzić do władz
wyspy stanowiącej już wtedy część Stanów Zjednoczonych [1].
Okazało
się, że nasz cesarski żołnierz od dawna wiedział o zakończeniu
działań wojennych oraz bezwarunkowej kapitulacji swojego cesarza,
ale sam obawiał się skapitulować, jako że w armii uformowano go w
przekonaniu, że raczej powinien umrzeć niż poddać się, czy dać
się złapać wrogom. Wracając do rodzinnego kraju miał powiedzieć,
że robi to zażenowany faktem, że wraca żywy.
*
Podobną
historię niedługo potem ujawniła polska prasa. Mniej więcej w tym
samym czasie odnaleziono u nas pamiętnik spisany przez rodzimego 横井
庄, który czas światowej wojny nr 2 - oraz
dwadzieścia parę następnych lat - spędził ukrywając się w
Puszczy Kampinoskiej. Dalej pamięć zaczyna mnie już zawodzić i
nie mogę sobie przypomnieć, czy był to pracownik leśny, którego
wybuch drugiej światowej wojny zastał przy pełnieniu zawodowych
obowiązków w podwarszawskiej puszczy, czy był to harcerz, który
ostatni dzień sierpnia pamiętnego trzydziestego dziewiątego roku,
bezpośrednio poprzedzający wybuch tamtej wojny, spędzał tamże na
harcerskich podchodach, które osobiście zakończył dopiero parę
dziesięcioleci później.
Jeśli
był to pracownik leśny, to czy nie nazywał się przypadkiem
Marucha? A jeśli byłby to harcerz, to nie wiem dlaczego, ale jedyne
nazwisko, które w tym kontekście podrzucają mi resztki mojej
pamięci brzmiałoby Boruch. Czego natomiast jestem całkiem pewna,
to fakt, że nasz 横井
庄 przeżył te wszystkie lata odżywiając się
kotletami, które robił z pulpy drzewnej, a jego potrzebę intymnej
bliskości zaspokajały miejscowe wiewiórki.
Niestety,
chyba już nie ustalę, czy był to pamiętnik jakiegoś gajowego
noszącego wymienione nazwisko, czy też jakiegoś druha noszącego
drugie ze wspomnianych nazwisk, ponieważ nie będzie mi się pewnie
chciało dokopywać w archiwach do tamtego bardzo dawnego numeru
„Szpilek” [2], które w latach siedemdziesiątych opublikowały
fragmenty wspomnianego pamiętnika. Jednak wspomnienie dawnego
rozbawienia kampinoską historią, nawet bez pamięci nazwisk oraz
większości innych szczegółów, zawsze będzie wprawiać mnie w
dobry nastrój.
*
Nie
inaczej dzieje się, gdy czytam wypowiedzi niektórych tutejszych
blogerów, którzy coraz bardziej osamotnieni próbują jednak w
swoich prywatnych lasach nadal zapiekle walczyć w obronie sprawy
przegranej w ostatnich wyborach parlamentarnych i prezydenckich.
Przychodzą wtedy do mnie wspomnienia dawnego rozbawienia kampinoską
epopeją Druha Marucha, że tak go nazwę. Bawią mnie wszystkie
tutejsze pohukujące Druhy Maruchy, gotowe żyć o pulpie i
wiewiórkach, byle tylko nie wyjść ze swojego lasu w stanie
żenująco nie martwym.
14.01.2016
.