Byk na byku

MÓJ NAGROBEK

Bardzo trafną inskrypcję widziałam ostatnio na jednym z przypadkowo mijanych grobów na cmentarzu, na którym kiedyś pochowani zostali moi najbliżsi, i na którym pewnie kiedyś również spocznę. Świadomość trafności myśli wykutej w kamieniu zachowałam do teraz, chociaż już nie pamiętam jej treści. Jednak nie jestem tym ani za bardzo zaniepokojona, ani zdziwiona, ponieważ nigdy nie miałam głowy do szczegółów.

Myśl z innego nagrobka, który na tyle często mijam, że wyryta na nim sentencja („byliśmy tym, czym jesteście - będziecie tym, czym jesteśmy”) wryła mi się w świadomość tak, że mogłabym zacytować ją na swoim własnym grobie, gdyby ostatnio wydane dyspozycje dotyczące jego słownej oprawy nie stanowiły inaczej: imię i nazwisko; urodzona zmarła; krótkie przypomnienie, że w życiu i w śmierci należymy do Stwórcy (Rz 14, 7-9); oraz - internetowy adres mojego bloga. Na wypadek, gdyby ktoś przechodzący chciał coś ciekawego poczytać, oraz na świadectwo, że spoczywająca w grobie była tym, czym przechodzący lub przechodząca jeszcze jest.

Historia z bykami sprzed czterdziestu lat, niedawno wspominana przeze mnie na moim pośmiertnie polecanym blogu, być może nie zawiera wzniosłego ogólnoludzkiego przesłania, ale jest na tyle dobrze opisana, że choćby z tego powodu warto będzie ją czytać zarówno za kilka miesięcy, jak za kilkadziesiąt lat, albo nawet za lat kilkaset, jeżeli nasz świat, albo choćby nasz internet, nie wspominając o moim nagrobku, będą wtedy jeszcze istniały.


JEJ PAMIĘTNIK

Nawiązując obecnie do wcześniejszej opowiastki z udziałem byków [Rollercoaster], prostuję niniejszym błędy, czyli byki, czy chociażby nieścisłości, które zakradły się do niej z powodu mojej słabej pamięci do szczegółów. Czynię to korzystając z okazji, że właśnie dowiedziałam się, iż nadal istnieje dokument, w którym niemalże pół wieku temu na bieżąco zapisano, jak sprawa z bykami wyglądała. Moja przyjaciółka z czasu ówczesnych wspólnych studiów, która uczestniczyła w tamtych wydarzeniach, udostępniła mi bowiem kilkanaście dni temu swój pamiętniczek spisywany wtedy na gorąco:

8 sierpnia 1976. Bieszczady, namiot, deszcz. Siedzę teraz w progu namiotu u stóp Prowincjałki i P., patrzę na Zalew Soliński. Deszcz pada od czasu do czasu i właściwie nie ma co robić. Wszyscy odpoczywamy po wczorajszych przygodach.

Dzięki pamiętnikowi Ani wiemy, kiedy dokładnie na naszej drodze stanęły bieszczadzkie byki, a co więcej, że dawałyśmy im odpór jedynie we dwójkę, a nie w trójkę, jak sądziłam, gdyż mój ówczesnych chłopak (P.) w tym samym czasie gubił się w lesie z dala od naszego obozowiska w poszukiwaniu jedzenia w tamtej dzikiej okolicy. Ciekawe, że zapamiętałam przygodę z bykami, chociaż nie we wszystkich szczegółach, ale zupełnie wymazałam z pamięci opowieść P. o jego równoległej traumatycznej wyprawie w poszukiwaniu zaprowiantowania. Być może stało się tak dlatego, że niedługo po opisywanych wydarzeniach przyszło mi zapomnieć o P., równocześnie pewnie zapominając o bieszczadzkich emocjach związanych z jego osobą i z jego obecnością.


NASZ DZIEŃ

Przez lata pamiętałam, że pewnego dnia podczas tamtej wędrówki przez bieszczadzką głuszę Ania podjęła próbę dotarcia z naszego obozowiska nad solińskim zalewem do jakiegoś sklepu w celu koniecznego zakupu jedzenia, ale jednocześnie wydawało mi się, że była to próba jedyna i udana, gdy tymczasem zgodnie z pamiętnikiem było tak:

Kończyła się nam już żywność, więc postanowiłam wybrać się do Teleśnicy Sanny. Z mapy wynikało, że są tam jakieś zabudowania i miałam nadzieję, że coś kupię. Wydawało mi się, że to bardzo blisko i można iść brzegiem jeziora. Niestety co kawałek pasły się tam byki i musiałam drapać się w górę, by je omijać. Zaczęłam sobie wyobrażać, że jestem łączniczką dwóch oddziałów partyzanckich i omijam niemieckie posterunki. Wyszłam na połoninę widoczną z naszego namiotu, za którą myślałam, że będzie już ta wioska. Niestety nic tam nie było. Poszłam więc dalej i gdy wyszłam na górkę zobaczyłam, że naokoło są tylko lasy, góry i jezioro. Zeszłam na dół do namiotu wśród drzew i tam dziadek podobny do Hemingwaya z wnuczką nastolatką powiedział mi, że jestem już w miejscu, gdzie kiedyś była wioska, ale została zalana wodami jeziora solińskiego, a najbliższy sklep jest w Teleśnicy Oszwarowej, w zupełnie przeciwnym kierunku.

Ania wracała więc zbierając poziomki i podziwiając dziewiczy las przypominający jej czasami puszczę, a czasami dżunglę, ze ścieżkami wydeptanymi raczej przez zwierzęta niż przez ludzi. Jedynie gdzieniegdzie nad jeziorem, nad które zeszła z zalesionej góry, biwakowali turyści, a wokół trwał nieopisany spokój i cisza, tylko czasem przerywane terkotem motorówki:

Szłam więc tak sobie, ciesząc się, że byki nie okupują już brzegów jeziora. Niestety niedaleko naszego namiotu pasło się całe stado i to tak, że nie mogłam przejść ni górą ni dołem. Chciałam już cofnąć się i prosić kogoś, by przewiózł mnie łódką, ale zobaczyłam, że brzegiem jeziora idzie trzech chłopaków, poszłam więc za nimi i dostałam się do namiotu, wokół którego krążyły już byki, a Prowincjałka i P. spali jak susły. Byłam potwornie głodna i zdenerwowałam się, że nawet nie pomyli naczyń z poprzedniego dnia.

Zdesperowana Ania widać skutecznie przywołała nas do porządku, gdyż P. - jak wynika z notatek - natychmiast wyruszył do sklepu w Teleśnicy Oszwarowej na zakupy, a ja zaczęłam w wodach jeziora z zapałem zmywać naczynia. I wtedy:

Byki zaczęły krążyć niebezpiecznie blisko namiotu i Prowincjałki. Wołałam ją, by wracała, ale nie chciała. Jeden stary byk z czerwonymi oczyma stanął za nią i gapił się. Prowincjałka zdrętwiała siedziała na kłodzie drzewa nad jeziorem, bojąc się poruszyć, a byk zbliżał się coraz bardziej. Inne podchodziły już do namiotu, gdzie stałam. Rzuciłam kamień do jeziora, by odciągnąć uwagę tego byka od Prowincjałki, ale on ani drgnął, a za to te niedaleko mnie zaczęły mi się przypatrywać, a dwa z nich poczęły brać się za rogi. Zlękłam się nie na żarty, bo mogły wpaść na namiot i mnie stratować. Prowincjałka tymczasem nie mogła już wytrzymać nad jeziorem, więc wolniutko wstała i odeszła w przeciwnym niż namiot kierunku. Ja schowałam się przed nimi do namiotu i tam drżałam ze strachu i modliłam się, żeby one już sobie poszły. Tymczasem nie miały najmniejszego zamiaru zrobić tego. Chrupały trawę wokół namiotu, zabierając się za linki, przechodząc zaczepiały o nie, tak że cały namiot się trząsł i gdyby nie to, że trzymałam maszty, runąłby na mnie.

Dopiero czytając pamiętniczek przyjaciółki przypomniałam sobie epizod ze starym bykiem za moimi plecami. Wcześniej nie pamiętałam ani tego, że jedynie we dwójkę musiałyśmy dawać moralny odpór bliskości byków, ani tego, że myłam wtedy w jeziorze naczynia. Wydawało mi się, że przez cały czas byliśmy we trójkę w namiocie, gdy tymczasem dopiero w końcowej fazie inwazji przeszłam do namiotu, dołączając do Ani:

W końcu byki odeszły kawałek i Prowincjałka wróciła do namiotu. I za chwilę one znowu nawróciły i zaczęły szarpać linki. Siedziałyśmy jak trusie bojąc się głośniej odetchnąć. I nagle wszystkie byki zaczęły uciekać. Okazało się, że przyszedł jakiś pasterz od tych byków i przegonił je. Z ulgą wyszłyśmy z namiotu błogosławiąc tego człowieka.


JEGO NOC

Byki poszły, ale nasz towarzysz nie przyszedł. Do późna w nocy - jak opisano w pamiętniczku - paliłyśmy ognisko, pohukiwałyśmy w nocnej ciszy, nasłuchując, czy P. nie nadchodzi, albo czy nie woła do nas na tym ciemnym bezludziu, ja nawet podobno szalałam z niepokoju, aż wreszcie poszłyśmy spać, stwierdziwszy, że kiedy P. dotarł do sklepu musiało już być ciemno, więc pewnie postanowił przenocować we wsi. Rankiem okazało się, że było całkowicie inaczej, a dramatyczna całonocna przygoda P. spisana w starym pamiętniku zasługiwałaby na osobną blogową opowieść, chociaż bez udziału byków, ale za to z dzikami w tle. Niewykluczone zresztą, że w bezmiarze internetu ktoś inny już tę historię opowiedział. Albo kiedyś opowie.


20.11.2016


.