Dziewięć dni tygodnia 6/9 Dzień Czwarty


1 października 2006 - niedziela, wieczór. Po raz pierwszy w życiu – przynajmniej na ile tego jestem świadoma – przeżywam prawdziwy napad lęku. Dzieje się to w drodze na mszę, trzy metry od bezpiecznej ściany kościoła. Lęk naprawdę opanowuje człowieka: rozum i wola są bezradne, zaanektowane przez coś jakby zewnętrznego – niezrozumiały lęk. Zatrważające, ale i ciekawe doświadczenie. Chcę zrozumieć istotę tego zjawiska. Wysiłek woli tu chyba nie wystarczy. A może to przejaw jej słabości? Czyżby moje różne życiowe uniki były przejawem wrodzonej lękliwości? A może to zachęta do pokory: uznać swoją słabość i w niej doskonalić swą moc?



Pan Przyjacielem moim.
LIST DO ŻYCIA
6.


Zastanawiam się, co mnie tak wczoraj wieczorem osłabiło. Mój wyczyn towarzyski? - Kilka godzin samodzielnie spędzonych poza domem? Ciekawe, że gdy już wróciłam do domu, nie poczułam się specjalnie bezpieczna – tu też czyha niebezpieczeństwo. A jeśli nie czuję się już bezpiecznie w „przestrzeni” mojego mieszkania, to gdzie jest to bezpieczeństwo? Życie staje się coraz cięższe. Pamiętam o intencji tych zmagań (Matka X i jej prawdziwe osobiste dobro) – ta świadomość ujmuje nieco ciężaru cierpieniu. Łatwiej jest je znosić ze świadomością, że jest szansa, że nie będzie ono całkowicie bezpłodne.


*


Jeszcze nie sen. Leżąc z zamkniętymi oczyma przypominam sobie jeszcze jeden element wczorajszego wieczoru u M. i T., który mógł mnie „osłabić” - fragmenty filmu „Zaklinacz koni”. Obraz udręczonego, poranionego, oszalałego (ze stresu!) konia. A ja tak często porównuję siebie do tego zwierzęcia: luzak, rumak, zaprzęg, uzda, lejce. Trzydzieści lat temu podobnie traumatycznie (a może było to coś na kształt katharsis?) przeżyłam jedną ze scen filmu „Układ” Elii Kazana: rozbicie dotychczasowego życia głównego bohatera i jego pobyt w szpitalu psychiatrycznym. Zgoda na szaleństwo, które jest (staje się stopniowo) wyzwoleniem do narodzenia na nowo, do życia lepszego i mądrzejszego.


Nie dopatrzyłam do końca wczorajszego filmu, gdyż było już bardzo późno, a dodatkowo zaczęłam się robić jak z waty (i psychicznie, i fizycznie). Jestem jednak pewna, że film zakończy się happy-endem (w końcu to amerykański film!) i tytułowy „zaklinacz koni” wyprowadzi udręczone zwierzę z jego piekła. Być może teraz w tym filmie streści się istota mojego obecnego doświadczenia: udręczenie. Pierwsze symptomy powrotu konia do życia już było widać (oczyszczająca kąpiel w rzece). Wyjaśni się też zapewne, co doprowadziło go do takiej depresji/agresji. Mogę przypuszczać, że będzie to coś, co tkwiło w jego właścicielach.


*


Trudno mi komukolwiek (włącznie z psychiatrą) wyjaśnić, co się ze mną dzieje. Te zapiski stanowią namiastkę rozmowy z kimś, kto byłby w stanie mnie zrozumieć, z kimś, kogo mi brakuje: powiernik ducha.


*


„Molestowanie moralne. Perwersyjna przemoc w życiu codziennym” (Wydawnictwo W Drodze). Po raz kolejny biorę do rąk tę książkę, czytam swoje wcześniejsze podkreślenia. Nauka płynąca z powyższej książki (rada psychoterapeutyczna): należy wymazać z pamięci negatywne doświadczenia związane z emocjonalnym kontaktem z agresorem stosującym (ukrytą!!!) przemoc psychiczną. Na przeżytej traumie (szczególnie bolesnej, jeśli takiego perwersyjnego molestowania psychiki doznajemy od osoby bliskiej) należy budować „nowe życie” - jeśli jest taka potrzeba, nawet przemodelowując swoją osobowość (gdyby okazało się, że było w niej coś, co czyniło nas szczególnie podatnymi na manipulacje agresora). A więc: wyciągnąć wnioski, zburzyć, to co było, i budować na nowo.


Lektura ta łączy się z wczorajszym obrazem konia w filmie: dać się „zaklinaczowi koni” wykąpać w ożywczych wodach. Pozwolić, żeby „zaklinacz koni” odbudował nas lepszymi i mądrzejszymi. Amen.


*


Moje miasto jest bliżej, ale to klasztor X nadaje mu sens. Trzy lata temu „zobaczyłam”, że moje miasto to moja droga do X. A na początku tego roku w liście do Matki X napisałam, że moje miasto i ja pasujemy do siebie, jak rękawiczka do ręki. W następnych miesiącach miało się okazać, że to  żelazna rękawica. Ten uścisk trwa już 9 miesięcy.


X nadaje sens mojemu miastu, a moje miasto prowadzi mnie do X. POWOŁANIE DO MIEJSCA. Moje tutejsze cierpienia mają sens dopiero wtedy, gdy przeżywam je w perspektywie klasztoru X. DLA NIEGO? - Amen.


*


Co dla mnie w perspektywie czasu może oznaczać X – nie wiem. Choć w fantazjach rozgrywam różne możliwości. Staram się jednak trzymać FAKTÓW: świecka cząsteczka klasztoru X z mojego miasta. Prosta linia prawdy. Amen.


*


PASSISPASMIN (lepiej koi nerwy niż melisa) – 1 łyżka, 2 łyżki. Znam ten syropek jeszcze z czasów pierwszego nawrócenia. Jego główny składnik, to roślinka o nazwie PASSIFLORA , inaczej – MĘCZENNICA PAŃSKA.


*


Wzrok mój pada na kartkę otrzymaną od psychiatry: RELAKS - „NIE MYŚLĘ O NICZYM”. Boże, zatrzymać myśli. Wejść w pustkę. Amen.


*


Dzisiaj – 16 października: św. Małgorzaty Marii Alacoque – patronki mojego imienia od bierzmowania. Święta Małgorzato, módl się za nami. Amen.


*


Ledwie skończyłam pisać powyższe słowa (szczególnie te o wejściu w pustkę, o zatrzymaniu myśli), kiedy dzwonek u drzwi zapowiada listonosza. Dzwonek o tej porze znaczy tylko jedno – list polecony. A więc znowu ktoś mnie ściga. Zgadza się: Urząd Skarbowy zajmuje konto bankowe (na szczęście – na razie puste). Pismo z US działa na mnie bodźcowo: załatwiam wreszcie ważną korespondencję. A poza tym? Passispasminę uzupełniam Validolem - i jakoś jadę.



Tekst notki pochodzi z dawnych zapisków z dnia
16 października 2006

następny: LIST DO ŻYCIA 7


.