Dziewięć dni tygodnia 3/9 Dzień Siódmy


1 października 2006 - niedziela, wieczór. Po raz pierwszy w życiu – przynajmniej na ile tego jestem świadoma – przeżywam prawdziwy napad lęku. Dzieje się to w drodze na mszę, trzy metry od bezpiecznej ściany kościoła. Lęk naprawdę opanowuje człowieka: rozum i wola są bezradne, zaanektowane przez coś jakby zewnętrznego – niezrozumiały lęk. Zatrważające, ale i ciekawe doświadczenie. Chcę zrozumieć istotę tego zjawiska. Wysiłek woli tu chyba nie wystarczy. A może to przejaw jej słabości? Czyżby moje różne życiowe uniki były przejawem wrodzonej lękliwości? A może to zachęta do pokory: uznać swoją słabość i w niej doskonalić swą moc?



Pan Przyjacielem moim.
LIST DO ŻYCIA
3.


Wczesne rano. Za oknem jeszcze ciemno, ale odgłos samochodów – jeszcze przed spojrzeniem na zegarek – mówi, że noc się zaludnia. Dnieje. Budzę się z uczuciem niepokoju, rozedrgania, jakiegoś wewnętrznego przyspieszenia. Moje ruchy są szybkie, ale jednocześnie bardziej sztywne w swej zamaszystości. Podobnie myśli – trudno je zatrzymać na jednym punkcie. Uczucie to (poczucie!) towarzyszy mi od wczoraj, a właściwie już od wielu dni. Zauważam, że ten wewnętrzny pęd pogłębia się. To on właściwie stał się bezpośrednią przyczyną podskoków przed kościołem mariackim dwa tygodnie temu. To wewnętrzne rozedrganie nie pozwala mi opanować lęku. Wydaje mi się, że to wewnętrzne przyspieszenie kazało mi wtedy uciekać z miejsca powodującego lęk. Było zarzewiem postawy ucieczki – przez to poczucie zniecierpliwienia, roztrzęsienia.


Mam wrażenie, że hormon tarczycy przyjmowany od kilku miesięcy jest powodem tej zmiany we mnie. W porównaniu z wieloletnią ociężałością (taką fizyczną słoniowatością) – która musiała zacząć się we mnie gdzieś 16 lat temu – obecne „rozbieganie” wydaje mi się obce, nie moje. Kładę te zmiany na karb kuracji hormonalnej. Endokrynolog (telefon dwa dni temu) uważa jednak, że podłożem tego „poczucia” są sprawy nerwowe (pogłębiający się stres i depresja) i stara się mnie przekonać do powrotu do leczenia psychiatrycznego. Twierdzi, że kuracja hormonalna jest konieczna, że dawki hormonu nie można zmniejszyć (za dwa tygodnie będę musiała ją wręcz zwiększyć!) - a moje rozdrażnienie ma inne podłoże.


Od wczoraj zażywam melisę, która mnie dość skutecznie przytępia. Samodzielne wyjście na ulicę jest jednak niemożliwe. Lęk bierze górę. Rozedrgana, nie jestem w stanie nad nim panować. I jeszcze jedno ciekawe spostrzeżenie: pozytywna aktywność (prowadzenie lekcji, załatwianie spraw, szczególnie tych, które dają nadzieję na wyjście z impasu finansowego) w pewnym sensie kanalizują wewnętrzne rozedrganie – wykorzystują je tak, jak wiatrak wykorzystuje siłę wiatru. Destrukcyjna strona tego rozedrgania (niepokoju, przyspieszenia) dochodzi do głosu wtedy, gdy uwaga nie jest zajęta żadną sensowną czynnością – gdy myśli pozostają zawieszone w pustce. Prawdopodobnie moje obecne pisanie jest jednym ze sposobów opanowania tego niespokojnego przyspieszenia.


*


Jeszcze jeden – ważny – aspekt moich aktualnych dylematów zdrowotnych. Problemy z ciałem – WIEM, że moje ciało nie należy do mnie (a przynajmniej nie żyję w nim sama). Cała – a więc również ze swym ciałem – należę DO STWÓRCY. Wiem, że ciało jest miejscem zamieszkiwania i działania DUCHA ŚWIĘTEGO. WIEM – WIERZĘ – że już nie ja żyję, lecz żyje (zaczyna żyć?) we mnie CHRYSTUS. Wiem, że w moim ciele istnieje jakaś inna przestrzeń, inny wymiar: PNEUMA, która wydaje się być „miejscem” neutralnym. Mam wrażenie, że tę „przestrzeń”, ten „wymiar” (który został mi „dany” siedem lat temu) w sposób wolny mogę oddać w posiadanie różnych duchów! Wiem to z doświadczenia. Odnoszę wrażenie, że ode mnie zależy, czy stanie się on miejscem spotkania z Bogiem, czy z Jego wrogami. Wolność człowieka, wspaniałomyślność Boga.


Krótko mówiąc: mam świadomość, że w moim ciele dzieje się więcej niż wynika z jego anatomii i fizjologii. Dla równowagi jednak (i zdrowego pomyślunku) koncentruję się na tym, co ziemskie: materia z jej prawami, neurologia, psychologia, psychiatria. DUCH niech sam za siebie mówi. Uważam na siebie – nie od dziś – żeby nie popaść w sztuczną egzaltację.


*


Myśl: gdyby obecnie między mną a Matką X wszystko układało się dobrze, te słowa wysyłałabym prawdopodobnie w listach do Niej. Pamiętam Jej groźbę (rodzaj szantażu), gdy zaczęłam wyłamywać się spod Jej „wpływu”: - Myślisz, że poradzisz sobie sama?! - A JAKIE MAM WYJŚCIE, MATKO.


*


Dłuższa wyprawa do miasta z Panem W., taksówkarzem. Mniejsze przestrzenie pokonuję bez problemów, ale już większy otwarty odcinek paraliżuje mnie, przyprawia o wewnętrzne drżenie.


BOJAŹŃ I DRŻENIE. Pamiętam, że taki stan przeżywałam podczas studiów, gdzieś w okolicy pierwszego nawrócenia. Nie mogę sobie przypomnieć, jaki był bezpośredni powód tamtego poczucia BOJAŹNI, ale jakoś nie kojarzę go z lękiem przestrzeni. Była to – jak mi się wydaje – bojaźń o charakterze egzystencjalnym, może też dezintegracyjnym – jej źródło leżało bardziej wewnątrz mnie. Teraz natomiast zatrważa mnie rozpościerająca się wokół zewnętrzność. Ciekawe!


Niemniej: podczas dzisiejszej wyprawy do miasta mam wyraźne poczucie, że to hormon tarczycy tak mnie „rozkłada”. Płynące z niego młode wino energii zostaje wlane w moje stare, znerwicowane, otłuszczone i nieruchawe ciało. Nerwy – może nadwrażliwe, a na pewno przeciążone troskami – mogą nie być w stanie przyjąć tego nowego powiewu życia. Zobaczymy – może się nauczę tej nowej energii.


*


Wieczorem dzwoni J. Dziś rano nasze telefony komórkowe niechcący nas połączyły. Potem, w ciągu dnia, usłyszała od M., która wie to od A,. że – ciocia robi takie dziwne rzeczy, jak na przykład skakanie przed kościołem. Konkluzja podczas rozmowy: powinnam być pod stałą opieką lekarza (czytaj: psychiatry). J. uspokaja się, gdy dowiaduje się, że nie jestem taka całkiem sama, że mam pracę, że sobie jakoś radzę. Kończy bardzo trafnymi życzeniami: żeby Pan-Bóg (czyli Ty, Panie) mnie z tego wyprowadził, a lekarze Mu w tym skutecznie pomogli. Amen. - Bo cóż więcej można dodać. [Uzdrowiciel]


DOBRA – NOC !


Tekst notki pochodzi z dawnych zapisków z dnia

13 października 2006

następny: LIST DO ŻYCIA 4
poprzedni: LIST DO ŻYCIA 2


.