Obrazki na wystawę. Poemat dydaktyczny (3/3)

 

Wyraz agencja umieściła w nazwie firmy pewnie ze względu na pamięć o ojcu, który w czasie niemieckiej okupacji, a potem zaraz po zakończeniu tamtej wojny, prowadził w Krakowie interesy pod firmą Agencja Handlowa Wojciech Takiataki. Pół wieku później, określając  swoją firmę jako Agencję Edukacyjną, Alicja nie pomyślała, że użyte słowo w jej otwierającym się na gospodarkę rynkową kraju właśnie nabywa specyficznego znaczenia, co stanie się przyczyną pewnego telefonicznego nieporozumienia opisanego w części pierwszej tej serii dydaktycznych obrazków na wystawę.



GRUPA WIEKOWA 26+


Założona przez Alicję firma edukacyjna zajmowała się głównie organizowaniem nauki języków obcych, prowadzonej w różnych formach i w różnych grupach wiekowych. Od chwili jej założenia osobiście Alicja zajmowała się przede wszystkim szkoleniem osób dorosłych w zakresie języka angielskiego – prowadzonym na własnych kursach firmowych lub na kursach zleconych przez różne przedsiębiorstwa lub instytucje.


Najpierwsze doświadczenie Alicji w uczeniu osoby dorosłej języka angielskiego w pewien sposób wiąże się również z osobą jej ojca. Pod koniec studiów anglistycznych jedna z wykładowczyń Alicji poleciła ją jako prywatną nauczycielkę swojemu wujowi, naukowcowi, który po przejściu na emeryturę chciał podtrzymywać znajomość tego języka. Lekcje odbywały się w sporym mieszkaniu tego pana, w którym zamieszkiwał z żoną i studiującymi dziećmi, i w którym Alicja bardzo lubiła bywać ze względu na spokojną i serdeczną atmosferę tego domu, oraz na skrawki rozmów, które czasami do niej docierały, na przykład o tym, że państwo są zaproszeni do Radziwiłłów, albo że dzwonił właśnie któryś Czartoryski. Konwersując ze swoim uczniem o tym i owym, Alicja dowiedziała się, że Pan M. w dalekiej młodości bywał na Podolu, w majątku swojej utytułowanej ciotki, we wsi jeszcze dawniej należącej do tego rodu, a w której urodził się i mieszkał wtedy ojciec Alicji, rówieśnik Pana M.. Kiedy wyjeżdżała do domu na święta lub ferie, Pan M. nigdy nie zapomniał przesłać pozdrowień jej ojcu, który od paru lat już nie żył – czego jednak Pan M. nie mógł jakoś zapamiętać. Alicja po jednej lub dwóch próbach już nie korygowała go i dziękowała za pozdrowienia dla tatusia.


Z lekcji ze swoimi dorosłymi uczniami, czasami od niej starszymi, czasami młodszymi, a czasami w tym samym wieku, zachowała Alicja wiele barwnych wspomnień, jak na przykład o tym młodszym od niej mężczyźnie, któremu potrafiła znienacka co jakiś czas coś zaśpiewać po angielsku, czym wprawiała go w spore zakłopotanie, a z czasem nawet w przerażenie. Ona sama była zdziwiona, że to robi, ale w czasie rozmowy w języku angielskim pewne frazy zdaniowe, które melodyjnie wypowiadał, otwierały jej w pamięci klapkę z tak samo brzmiącą frazą z jakiejś znanej piosenki, i Alicja nie mogła powstrzymać się od tego, żeby nie zanucić jednej lub dwóch linijek.

Prywatne lekcje zawsze stwarzają atmosferę intymności, sprzyjającej relacji jak człowiek z człowiekiem, więc sporo się na takich liniach działo. Tym więc bardziej, pod koniec swojego zawodowego życia jest Alicja zdziwiona tym, czego teraz dowiaduje się od swoich dorosłych uczniów, a mianowicie faktem, że oni się jej – boją. Nie mogą jej się nachwalić jako nauczyciela, lubią ją jako człowieka, ale – boją się. Jedna z tych osób wyznała Alicji, że takimi właśnie słowami kiedyś poleciła ją jako nauczycielkę dla dzieci znajomych: - Będą się jej bać. Ale to będzie przyjemne. - Alicja, wrodzony leń, pomyślała sobie wtedy, że być może stąd biorą się jej dydaktyczne sukcesy. Nie musi prawie niczego robić, bo jej uczniowie i tak będą się uczyć. Ze strachu.

Wesoło bywało też na zajęciach, które przez dziesięć lat prowadziła dla polskiej filii wielkiej międzynarodowej firmy produkcyjnej. Jej agencja otrzymała zlecenie na naukę języka angielskiego, który był oficjalnym językiem przedsiębiorstwa: w kilku większych grupach pracowników, oraz około dziesięciu corocznych zleceń na zajęcia indywidualne dla członków kadry różnych szcebli, o różnych stopniach zaawansowania. Prowadząc zajęcia indywidualne, będące głównie językowymi treningami, Alicja siłą rzeczy konwersowała ze swoimi uczniami na temat różnych szczegółów funkcjonowania przedsiębiorstwa. Po kilku dobrych latach tych rozmów, jeden z menadżerów zauważył, że Alicja mogłaby ze swojej pozycji nauczyciela prowadzić bardzo skuteczny – wywiad gospodarczy. Fakt. W którymś roku zaproponowała swoim uczniom prowadzenie pamiętników z cotygodniowymi wpisami dotyczącymi jednego bieżącego aspektu życia firmy. Oni jednak woleli o tym mówić, niż pisać. Tylko jeden z panów - Pan P. - podołał zadaniu, a jego sposób opisywania prostych zdarzeń z życia przedsiębiorstwa („Zgubiona śrubka” - na przykład) wkrótce stał się dla Alicji inspiracją do wypracowania własnej formy blogowej opowiastki.


KONKLUZJA


Zasadniczo uczenie osób dorosłych – szczególnie tych, które dopiero zaczynają naukę języka obcego - nie jest proste. Ogólnie dostępne podręczniki przeznaczone są z jednej strony dla osób młodych, które uczą się języka bardziej intuicyjnie niż osoba dorosła, a poza tym są to na ogół podręczniki przeznaczone na międzynarodowy rynek szkoleniowy, nie uwzględniające specyfiki ojczystego języka osoby uczącej się, która już wytworzyła w mózgu specyficzną pierwszą siatkę językową, stanowiącą barierę w nauce kolejnego języka.


Kiedy po piętnastu latach pracy z młodzieżą licealną Alicja zaczęła uczyć osoby dorosłe, była zmęczona tą nową pracą, która zbyt często przypominała nieproduktywną orkę na ugorze. Jako patentowany leń nie miała zamiaru tak męczyć siebie i uczniów do końca swoich zawodowych dni. Postanowiła więc zacząć pracować z uczniem dorosłym po swojemu, a nie po podręcznikowemu. I tak, od lekcji do lekcji, od grupy do grupy, od ucznia do ucznia, wypracowała własny system/program wdrażania dorosłego użytkownika języka polskiego do nauki języka angielskiego, który ma niemal stuprocentową skuteczność w pracy z uczniem indywidualnym (całkowicie początkującym lub takim, który wielokrotnie bez powodzenia próbował nauczyć się angielskiego, ale też z uczniem znającym już podstawy języka i wymagającym uporządkowania dotychczas zdobytej wiedzy/sprawności językowej), ale który to program nauczania pewnie umrze wraz z jego autorką, co trochę Alicję martwiło, ale już przestało. Alicja swoje dzieło nazywa opus magnum, bo rzeczywiście nie jest to dzieło małe: jego dotychczasowy efekt w wersji papierowej mieści się w skrypcie o objętości ponad 400 str. przeznaczonym dla ucznia, zamkniętym w około 10 autorskich roboczych segregatorach, a który w zapisie cyfrowym ma objętość 20 MB. Jak na dzieło lenia, jest to zaprawdę opus magnum.


Zdarza się, że czasami Alicji powie się opus Dei, zamiast magnum, i jest w tym prawda prawdziwa, którą teraz coraz wyraźniej widzi. Całe jej zawodowe życie jest - podobnie jak inne aspekty jej życia - bardziej dziełem Boga niż jej samej. Niewiele się w szkołach nauczyła, bo nigdy do systematycznej nauki nie przykładała się [Taki charakter], ale dany jej został wewnętrzny talent do nauczania języka, przez co Stwórca zadbał, żeby była w stanie jakoś przeżyć to życie, zarabiając tym talentem na utrzymanie. Alicja widzi teraz wyraźnie, że na pewno nie jest filologiem, że nie jest nawet nauczycielem, ale – nauczaczem. Na równi z kafelkarzem, posadzkarzem czy kamieniarzem. Oni mają dryg do układania płyt, płytek i kafelków, ona otrzymała w darze dryg do układania w ludzkich głowach elementów języka angielskiego. I to wszystko.

 

 

.