Obrazki na wystawę. Poemat dydaktyczny (2/3)

 

Profesorówna zdała pomyślnie maturę z języka angielskiego i dostała się na studia anglistyczne, które właśnie kończyła jej korepetytorka. Kiedy żegnały się, ojciec Profesorówny podziękował Alicji za skuteczną pracę z jego córką, dodając: - A teraz powiem, jak wyglądały kulisy pani zatrudnienia. Jeden z pani wykładowców na anglistyce polecił mi dwie kandydatki z roku, którym się opiekował. Była to pani koleżanka, która długo mieszkała w angielskim obszarze językowym, chodziła tam do angielskich szkół i zna bardzo dobrze język angielski. Potem przedstawił pani nazwisko, mówiąc, że pani bardzo dobrze tego języka nie zna, ale - jak to określił - „ona potrafi angielskiego nauczyć”.



GRUPA WIEKOWA 14-18


Był to ten sam wykładowca, który jako opiekun na pierwszym roku studiów Alicji wezwał ją do swojego gabinetu, kiedy pod koniec pierwszego semestru jej nazwisko znalazło się na tak zwanej szarej liście studentów z jednym zagrożeniem brakiem zaliczenia z praktycznej znajomości angielskiego - w jej przypadku było to zaliczenie tak zwanego języka pisanego. Kiedy pojawiła się przed nim, Dr. K spojrzał na nią i powiedział: - Proszę się nie bać. Jest pani na szarej liście, ma pani na sobie szary sweterek, a w głowie ma pani szare komórki. I one są najważniejsze. Języka pani może nauczyć się nawet po studiach. - Alicja, urodzona luzaczka i patentowany leń, została w tamtym momencie namaszczona na całą swoją zawodową przyszłość.


Skąd Dr. K. wiedział tyle o niej, na przykład to, że ona potrafi nauczyć języka, tego Alicja do dzisiaj nie wie, jako że ówczesne studia miały charakter wybitnie filologiczny, a nie nauczycielski, i zajęć z metodyki nauczania było na nich tyle, co kot napłakał. Dopiero dziesięć lat po zakończeniu studiów, a pięć przed zakończeniem kariery nauczyciela młodzieży, Alicja ukończy studia podyplomowe o charakterze metodycznym. Jednak przesłanie Dr. K. weźmie sobie do serca, i będzie stosować je również wobec własnych uczniów licealnych, wychodząc z założenia, że najważniejsze jest, żeby byli porządnymi ludźmi, a języka nauczą się wtedy, kiedy będą chcieli.


Ci, którzy chcieli uczyć się angielskiego na jej lekcjach, otrzymywali od niej pełny glottodydaktyczny serwis. Ci, którzy nie chcieli, mieli nie przeszkadzać. Zasady były jasne: trudno było u Alicji zarobić dwa stopnie z ówczesnej skali ocen (2 – 5): trzeba było mocno zapracować na piątkę, i na – dwójkę. Dwója bezwzględna na koniec okresu czy roku szkolnego czekała tego, który sam niczego nie robiąc, przeszkadza tym, którzy na lekcji porządnie pracują. Zasada była jasna i uczniowie jej przestrzegali. Żeby dostać słabą trójkę, wystarczyło jako-tako zaliczyć regularnie przeprowadzane krótkie teściki, składające się zwykle z 5 zdań do przetłumaczenia z polskiego na angielski. Nie było to zadanie zbyt łatwe, jako że Alicja tak je układała, aby owe pięć zdań obejmowało względnie szerokie spektrum struktur i słownictwa. Sprawdzianiki odbywały się pod bacznym okiem nauczycielki, traktującej je jako swoisty mały sport - polowanie na ściągających. Poza nimi były całościowe okresowe oceny za aktywność (stopień dobrej woli nauczenia się angielskiego i zaangażowania w lekcję) oraz za komunikatywność (stopień zdobytej zdolności porozumiewania się w tym języku w mowie i piśmie).


Uczniowie mieli jasno wytyczone ramy i wiedzieli, czego się trzymać. Alicja natomiast miała spokój z dyscypliną w klasie. Uczniowie, którzy wybrali nic-nie-robienie byli przez Alicję określani mianem „świetlicy”, ale wiedzieli, że w każdej chwili mogą przejść do „klasy”, jeśli będą mieli ochotę. Niektórzy mądrzeli i zaczynali się uczyć, inni pozostawali do końca nauki na minimalnym poziomie wymagań. Alicja po latach zastanawiała się, czy nie powinna była mobilizować tych leni, ale sama leniem będąc, nie miała ochoty przemęczać się i tracić energii na nierobów.



KONKLUZJA


Licealni uczniowie Alicji, którzy potem ukończyli anglistyki, albo ci, którzy w jeszcze innych zawodach sprawnie działają w języku angielskim, albo chociażby ci, którzy zapamiętali z lekcji piosenki Beatlesów [Piosenka!] – nie mają zastrzeżeń do jej metod nauczania, a wręcz w większości uważają za dobrego nauczyciela. Alicja w ogóle cieszyła się opinią nauczyciela bardzo sprawiedliwego. Ciekawa byłaby więc opinia przedstawiciela „świetlicy” o jej sposobie prowadzenia nauki. I taka okazja zdarzyła się. Dwadzieścia lat po uzyskaniu matury poprosił Alicję o prywatne lekcje jeden z przedstawicieli „świetlicy”, obecnie bardzo solidny urzędnik na odpowiedzialnej państwowej posadzie: - Widzi pani, kiedyś mogłem uczyć się u pani za darmo. Teraz będę musiał słono płacić. - powiedział z uśmiechem. – No właśnie, nie wiem, czy powinnam brać od pana pieniądze. Nie wiem, czy wtedy w szkole nie powinnam była pana i takich jak pan gonić do nauki. - odpowiedziała Alicja. - Nie. Ja nie chciałem się uczyć, a pani tylko marnowałaby na mnie czas i nerwy. A więc, proszę sobie nie robić wyrzutów. - Uff, no to luzik – pomyślała Alicja. Leń lenia zrozumie.

 

 

.